Strona wykorzystuje COOKIES w celach statystycznych, bezpieczeństwa oraz prawidłowego działania serwisu (więcej informacji).
Jeśli nie wyrażasz na to zgody, wyłącz obsługę cookies w ustawieniach Twojej przeglądarki. Rozumiem, nie pokazuj więcej tego komunikatu.

AKTUALNOŚCI

Projektuje i maluje

- Z naturą na ty - Ela i przyjaciele. To tytuł wystawy prac olejnych i pasteli twojego autorstwa, dwóch absolwentek Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych im. Artura Grottgera w Supraślu: Elżbiety Borowskiej z d. Klim i Cecylii Sołyjan oraz artysty Romualda Łapińskiego. Wernisaż odbędzie się o godz. 17 w sobotę, 14 września w Bibliotece Publicznej w Supraślu. Wydarzenie jest zorganizowane w ramach obchodów 80-lecia istnienia szkoły.

- Dlaczego malujesz? Dlaczego zostałaś architektem? Nie wiem które z pytań chciałabym ci zadać jako pierwsze.

- Oba naraz, bo na oba mam jedną odpowiedź (uśmiech). Może dlatego, że ojciec był związany z budownictwem, natomiast ja zawsze parałam się sztukami pięknymi. Od zawsze malowałam. „Pożeniliśmy” sytuację. Tata przekazał mi umiejętności inżynierskie, ponieważ często, nawet jako dziecko zabierał mnie np. na odbiory robót budowlanych. A mnie to interesowało. Uznałam, że budowlankę można połączyć z estetyką i pięknem, i tak wyszło projektowanie i malowanie.
Urodziłam się w Białymstoku i spędziłam tu całe życie. Uczęszczałam do Szkoły Podstawowej nr 23 im. Ludwika Zamenhofa przy ul. Kościelnej, potem przeniosłam się na drugą stronę ulicy, czyli do VI Liceum Ogólnokształcącego im. Zygmunta Augusta. Po maturze myślałam o uczelniach plastycznych, ale w związku z tym, że dosłownie rok wcześniej otwarto Instytut Architektury i Urbanistyki Politechniki Białostockiej stwierdziłam: skoro jest na miejscu taka okazja, to dlaczego by nie skorzystać. A ponieważ na początku Wydział mieścił się w Domku Koniuszego (dzisiejszy Pałac Ślubów), więc moja edukacja obracała się w takim trójkącie Bermudzkim (uśmiech).

- Pierwsza praca?

- Inwestprojekt.

- Druga praca?

- Pracownia Konserwacji Zabytków w Dojlidach. Zapytasz: trzecia? Stanęło na drugiej.

- Czy to jest to, czego oczekiwałaś zawodowo od architektury?

- Myślę, że tak. Był taki moment, kiedy następowała zmiana na rynku i „sypały się” firmy projektowe. Jako że byłam ostatnią osobą przyjętą do Pracowni KZ, która też stanęła w obliczu tych problemów, dostałam propozycję: albo wypowiedzenie, bo zwalniają najmłodszych stażem, albo „wyemigruję” na rok, wtedy jeszcze, do Leningradu (Sankt Petersburg). Wybrałam drugą opcję. Oczywiście wyjazd służbowy. Miałam tam duże możliwości, pomijając fakt, że były to czasy przewrotów politycznych i głębokiego socjalizmu. W pracy było różnie, jeśli chodzi o stosunki inwestorów i projektantów. Natomiast wyjazd pozwolił mi zwiedzać miasto, pozwolił na kontakt z jego historią, ze sztuką. Oczywiście, Ermitaż był przeze mnie przenicowany wzdłuż i wszerz. Wybierałam sobie dowolną stację metra, wysiadałam i w promieniu kilku kilometrów chodziłam po mieście. Teatry, balety, wystawy sztuki, to było moje życie po obowiązkach zawodowych. Z perspektywy czasu stwierdzam, że może niektóre rzeczy działy się przypadkowo, a może wcale nie. Wyjazd ten umocnił mnie w przekonaniu, że architektura jest tym, co chcę robić w życiu.

- Czy masz ulubione realizacje z twoim udziałem, gdzie możemy zobaczyć efekty twojej pracy?

- Jest wiele takich realizacji, ale są one jakby niewidzialne. Związane jest to głównie z tym, że wykonuję pracę biurową. Z Inwestprojektu mogę wymienić przede wszystkim realizacje we wszechobecnej w tamtych czasach technologii wielkiej płyty, zlokalizowane w całym regionie. Natomiast w PKZ zajmowaliśmy się budynkami najczęściej wpisanymi do rejestru zabytków, które miały zostać zrekonstruowane lub odnawiane. Obiekty architektoniczne, które są pod specjalnym nadzorem ochrony konserwatorskiej, wymagają najczęściej inwentaryzacji konserwatorskiej, czyli szukania kształtów i pierwotnych funkcji. Natomiast zadaniem architekta, po wykonaniu inwentaryzacji, jest przystosowanie danego obiektu pod potrzeby i wymogi inwestora oraz doprowadzenie do takiego stanu, aby stary obiekt mógł być wykorzystywany dziś. Bardzo dużo tego było przez kilkadziesiąt lat pracy, ale nie jestem przywiązania szczególnie do żadnej konkretnej realizacji.

- Od ponad trzech kadencji uczestniczysz w pracach Podlaskiej OIA RP. Dlaczego?

- Osoby, z którymi miałam najlepszy kontakt zawodowy, reprezentowały środowisko PKZ. To była grupa ludzi, którzy chcieliby coś zrobić, żeby ulepszyć sytuację, żeby lepiej się działo w naszym małym środowisku architektów. Często jest tak, że jeśli jakiś lider nie poprowadzi danej grupy, to nic się nie dzieje. Zawód architekta jeszcze kiedyś, w czasie, gdy zdawałam na studia, był zawodem zaufania publicznego, społeczeństwo szanowało ludzi, którzy wykonywali tę profesję. Natomiast dziś... jest to bardzo wątpliwe. Być może dlatego, że nas jest tak dużo, że grupy kończące Wydział Architektury są coraz liczniejsze(?) Nie powiem, że się nie szanujemy, ale niektórzy nie są reprezentatywni. Wydaje mi się, że niektórzy nigdy nie przestudiowali Kodeksu Etyki Zawodowej Architekta, który otrzymują w momencie wręczanych nowo zdobytych uprawnień zawodowych.
Kiedy zostałam wybrana na stanowisko Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej, widzę co się dzieje, jak traktuje się nasz zawód. I to z punktu widzenia inwestora, ale i architekta.
Jaki z tego morał? Izba, która zrzesza architektów, jest potrzebna, żeby był taki... może... dyskretny nadzór nad danymi sytuacjami, aby niektórym przypomnieć: jesteś architektem, to zobowiązuje, zachowuj się godnie.

- Więcej satysfakcji czy obowiązków?

- Myślę, że pół na pół.

- No to teraz ta przyjemniejsza część rozmowy. Wróćmy do początku wywiadu: co jest twoim hobby?

- Zdecydowanie malarstwo olejne. Ta pasja rosła razem ze mną. Od kiedy pamiętam, była zawsze. Opowiadam dzieciom śmieszną historię, że pierwszy mój wernisaż odbył się w szkole podstawowej. Byłam wtedy w piątej klasie, a pani od plastyki (bo kiedyś były takie zajęcia w podstawówce) zorganizowała wystawę moich prac na ścianie korytarza. Byłam ogromnie dumna, cieszyłam się bardzo z tego powodu, bo nawet nauczycielka, u której nie byłam orłem (a chodzi tu o historię), zaczęła mnie traktować z szacunkiem. Pamiętam to trochę jak przez mgłę, były to prace na kartkach ze zwykłego bloku rysunkowego formatu A4, malowane farbami plakatowymi. Malowałam wtedy najczęściej pejzaże i były to obrazki stworzone na zajęciach plastycznych w szkole.

- Co ci daje malowanie, jak się z tym czujesz, dlaczego to robisz?

- To jest terapia zajęciowa - mówiąc z humorem. Jeśli pojawiają się problemy z projektowaniem – malowanie jest odskocznią. Wiem, że jest ratunek, zawsze są sztaluga i farby. Mam wizje swoich projektów, które potem wykonuję. Wiele ich trzymam na „dyskietce” w głowie i tylko czekam na chwilę, kiedy mogę je zrealizować. Jest to odreagowanie pracy, ale i obowiązków domowych. To zajęcie, dzięki któremu znajduję się w innym świecie.

- Co malujesz?

- To, co związane jest naturą, podpatrzone z bliska i z daleka. Były pejzaże np. seria Czarnej Hańczy - miałam taki tematyczny wernisaż, gdzie były prezentowane prace tylko i wyłącznie na temat: woda, zieleń, drzewa. Natomiast, gdy się zaczęła pandemia i stwierdzono, że nie można udać się do lasu, co dla mnie jest zupełnie nie do przyjęcia, bo jestem człowiekiem lasu, zaprotestowałam: tak być nie może. Zamówiłam 15 blejtramów o wymiarze metr na metr i pomyślałam: to ja teraz idę w kolory! Seria, która powstała w tym czasie nazywa się: „Efekt motyla”. Musiałam odreagować tę szarość dnia i pesymistyczne nastawienie do życia, które stworzyła nam ta sytuacja. I to był najlepszy sposób.

- Czy policzyłaś ile obrazów namalowałaś?

- Nie staram się tego skrupulatnie dokumentować, ale myślę, że ok. 200.

- Co się z nimi dzieje?

- Bardzo różnie. Wiele wyjechało w świat do znajomych, bardzo często oddaję je na różne imprezy charytatywne, a raczej sprostuję: moje dzieci je wystawiają argumentując: po co mają się kurzyć.
Ale potem dostarczają mi świeżutkie białe płótna z dyskretną sugestią i to się nazywa wsparcie (uśmiech)!

- Czasami też pokazujesz je publicznie...

- Gdy uczestniczę w plenerach malarskich, kończą je uroczyste zbiorowe wernisaże, na których oczywiście prace pokazujemy. Wystawa w Supraślu związana jest z rocznicą powstania Szkoły Plastycznej. Na tę okoliczność przygotowano różne programy i projekty. Do grona wystawiających swoje prace zostałam zaproszona przez Elę Borowską-Klim - absolwentkę Liceum Plastycznego. Znamy się, bo często spotykamy się na różnych plenerach i nadajemy na wspólnych falach, stąd przyjaciele - lokalne środowisko artystyczne nie jest duże. Nie mogłam pozwolić sobie na całą wystawę nowych prac, więc jest tu trochę obrazów zapożyczonych, które były eksponowane wiosną 2023 r. na mojej wystawie „Efekt motyla” w białostockich Spodkach - PIK-u. Na obecnej wystawie jest dziesięć moich obrazów olejnych, przedstawiają oczywiście naturę, czyli kwiaty i motyle - taka kontynuacja „Efektu motyla”.

- Dziękuję za rozmowę.

Barbara Klem
Zdjęcia: archiwum Małgorzaty Miecielskiej-Maksimowicz


arch. Małgorzata Miecielska-Maksimowicz: Namawiam wszystkich, ktokolwiek ma jakiekolwiek skłonności przelania rzeczywistości i marzeń na papier - niech to robi. To jest zajęcie, które pozwala wejść w inny wymiar czasowy, w inny świat. Przynajmniej ja tak to czuję. Gdyby ktoś mi zabrał pędzle i farby, to byłabym najnieszczęśliwszą osobą na świecie.














data publikacji: 2024-09-12 13:34:53